Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę pana, toć już jej szuka cała policja — opowiadał mu stróż na Hożej. — Ola Boga, jaka to się zrobiła chryja, co mnie naciągali i pana rzącego! To w ten dzień, jak on zrobił ten kreminał, to dziewczyna jak rano poszła, tak tyle ją widzieli. Niezawodnie do Wisły skoczyła gdzie za miastem i po próżnicy szukają. Mieszkanie to stoi opieczętowane — już tam przetrzęśli każdą szmatę, a co tam znajdą ciekawego. Biedne ludzie byli, ale rzetelne, dziewczyna głupstwo zrobiła, to prawda, ale ten bezręki, miał ci ryzykę, jak jaki hrabia. Za serce go wzięło, że ten pan ino 25 rubli rzucił, mógł ci sądem zastraszyć, toby więcej dał, a ten odrazu w łeb! Nie poznasz nigdy człowieka. Jak policja wpadła i tom posłyszał, tom zgłupiał. Trzy lata u nas mieszkał, nigdy nawet złego słowa nie rzekł.
— Może wiecie, kto u nich bywał, z kim żyli?
— Tak naprawdę, to z nikim. Stary odstraszył kawalerów, a jedną dziewczynę, co do córki przychodziła, to raz wygnał z taką złością, że się odgrażała sądem. Ale tylko gadała, bo taka była, to ktoby jej się bał.
— A o tej nie wiecie, gdzie mieszka?
— Kto wiedział? Ot, po ulicy się włóczy. Zresztą to dawno było i potem się nie pokazała.
Stuch stracił nadzieję osiągnięcia tu jakiej informacji i wrócił z niczem do domu.
W kilka dni potem odwiedził znowu Gedrasa. Fizycznie był zdrowszy, ale miał ten sam tępy wyraz twarzy i martwe oczy.