Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? Niema Mańki? — rzekł apatycznie.
— Bez was się nie odnajdzie. Musicie pomóc.
— W Wiśle!
— Nie może być. Znalezionoby trupa. Ukryła się zapewne, a wiecie, że w jej położeniu może się dostać w najgorszy wyzysk. Pomściliście ją, rozumiem, ale teraz pomyślcie i o niej. Gdzie mogła się ukryć, u kogo? Czy miała pieniądze? Mówcie mi wszystko, jestem waszym przyjacielem, bronić was będę w sądzie. Dziewczynę ratować trzeba, niema chwili do stracenia.
— Ni mnie obronicie, ni ją uratujecie. Przez nas już maszyna przeszła — szepnął Gedras.
— Jaka maszyna?
Ale Gedras nie słyszał, patrzał tępo przed siebie i mruczał:
— Mnie obronić — przed czem? Mnie nic złego się nie stanie. Poco mnie bronić? Nikogo przed niczem nie obronisz. Nie wolno zabijać — za trupa karzą. I mnie skarzą. Wolno zabić duszę, ja tak moją Mańkę zabił, a nikt mnie nie skarał wtedy, i ów zabił tę moją drugą Mańkę i nicby mu nie było, gdyby nie mój kamień. Pod maszynę ja kamień cisnął, rozbiła się, za to mnie skarzą. Mnie już wszystko jedno. Nie zapieram się, rzuciłem kamień. I nie kajam się, niech mnie trzymają w zamknięciu, bo gdybym wolny był, tobym tylko kamienie ciskał na takich, co dusze zabijają!
Gedras zatrząsł się cały i targnął koszulę na piersiach.
— Zdrowa była, młoda; śpiewała, śmiała się,