Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

pracowała, nikomu nie szkodziła. Wychowałem, jak to kocię, wyrzucone na drogę. Nikt nie chciał, nikt nie dbał, nikomu nie było potrzebne póki małe, póki marne, póki niedołężne. Aż na zabawę się zdała — to się zabawili! I ot, w wodę poszła, jak to kocię, bo już znowu niepotrzebne. A jeśli nie w wodzie, to co jej? W rynsztok, w uliczny kał, po jadło ze śmietnika!
— Gedras, nie mówcie tak! Byle ją odnaleźć, nie damy jej zginąć.
— Co odnajdziemy? Ot, to ciało żywe a sponiewierane, żeby taki koniec miało, jak tamta Mańka. Nie damy zginąć, mówi pan; zginęła już ona, zginęła. Ja ją chował, ja ją znam. Ona ni na zabawę, ni na rozpustę szła, nie sprzedawała się — umiłowała.
— A wy teraz oddajecie ją na ostateczne zatracenie! Zastanówcie się! Żebyście powiedzieli, kogo znała, gdzie się mogła ukryć, żebyście pomogli!
Gedras głową potrząsnął.
— By ją odnaleźli, gdzieby teraz była? — Tam gdzie ja, w szpitalu lub w więzieniu pod śledztwem, włóczyliby po sądach. A potem gdzieby się podziała, ktoby pracę dał, kto jej nie potrąci? A chociażby na kraj świata uszła, nie ukryłaby się przed klątwą, już dla niej niema uczciwego życia, ni wesela, ni spokoju, ni prostej drogi. Dajcie pokój, panie, ukamienowana już ona i prócz kamieni do śmierci nic jej nie dadzą! Daj jej, Boże, teraz w Wiśle na dnie być, tam jej lepiej!
— Czyście znali tego jej uwodziciela?