Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? Skąd? A poco ja mu byłem potrzebny? Dziewczyna moja mu się podobała, opętał ją, okłamał, wciągnął, zabawić się chciał. Mnie dał czterdzieści groszy za kurs, by jej zanieść 25 rubli. Wtedym się dowiedział wszystkiego. W naszym stanie dziewczyna bezbronna. Ledwie z dziecka wyrośnie, zarabia, nikt jej nie pilnuje, bo chleba trzeba, każdy się stara, żeby żyć. Żeby matkę miała, toby to się może nie stało, albo i nie. Nikt nie uratuje dziewczyny przed miłowaniem, one wszystkie takie. Miłuje i wierzy.
— Jedną ją mieliście? Żona nie żyje?
Gedras dziwnie się skrzywił, jakby jakimś śmiechem.
— Niema nic, nikogo — już nic, nic!
Wargi mu zadrżały, zwiesił głowę.
— Gorzką mieliście dolę — szepnął Stuch do głębi przejęty i wzruszony.
— Czy ona zabrała z sobą pieniądze i papiery? Nie wiecie, panie, co tam w stancji znaleźli? — spytał Gedras po chwili milczenia.
— Nie wiem, jutro tu wrócę do was i powiem. Nie trzeba wam czego?
— Mnie? Nic. Już mnie stąd prędko do więzienia wezmą. Jeszcze mnie nie przesłuchiwali. Czy to długo potrwa, panie?
— Śledztwo? Zapewne niedługo. Przecie przyznaliście się do winy, wyrok będzie względny.
— Ja się nie boję wyroku! Tylko mówić każą, będą pytać, męczyć! Całe życie rozgrzebią!
Wzdrygnął się.