Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — to ten sam człowiek — odpowiedział Zaremba na pytanie sędziego. — Przed szesnastu laty służył u mnie jako nocny stróż. Żony nie miał, dziecko, które wychowywał, nie jest jego. Jest to córka włóczęgi nieznanej, zmarłej przy urodzeniu dziecka. Człowiek ten służył u mnie kilka lat, znam go dobrze. Moje słowa może potwierdzić każdy z mieszkańców osady u nas.
— Co masz do powiedzenia w swej obronie na ten zarzut? — zwrócił się sędzia do Gedrasa.
— Od czego się mam bronić?
— Od sfałszowania metryki tej dziewczyny, która, jak się okazuje, nie jest twoją córką.
— Wcale się bronić nie będę. Myślę tylko dlaczego ten pan świadczy przeciwko mnie? Co ja albo moja dziewczyna jemu albo komukolwiek zawinili? Ona przepadła już i ja zginę w katorgach; on pan, wolny, bogaty, szczęśliwy i tu przyszedł przeciw mnie mówić. Możem i służył mu, nie pamiętam, całem życie służył, krzywdy nikomu nie zrobiłem. Czego wy ode mnie chcecie, ludzie?
— Nie rozumiesz, że cięży na tobie drugi kryminał: sfałszowanie dokumentu?
— Co na mnie cięży? Wszystko. Za to przecie można zabrać tylko to, co mi zostało — ot, resztka życia. To bierzcie — nie będę bronił. Może znajdziecie jeszcze więcej kryminałów, to je wypiszcie. Dziewczyny już nie mam, niema komu wstydzić się za mnie. Ale ot, przysięgam, że już wam na żadne pytanie nie odpowiem. Napróżno mnie tu nie ciągajcie.