szyła się, że córka tyle czasu spędza na wybrzeżu, ale sama nie mogła zagustować w pieszych spacerach po piasku i wystawianiu się całemi godzinami na słońce. Bo najwyżej chodziła czasami do rybaków po homary, resztę czasu spędzała na czytaniu, pisaniu listów i porządkowaniu strojów córki.
Maniusia używała zupełnej swobody, ale rzadko i niedługo bywała samotna.
Malarz szukał jej i przychodził na gawędkę. Oswoiła się z jego sposobem bycia i poglądami — zrazu zgorszona, znalazła potem w nich dziwnie pociągający urok, nauczyła się odpowiadać cięto. Dowiedziała się, że ma na imię Jan, że jest sam na świecie, bez rodziny, że zarabia dużo i spędza zimę w Paryżu, lato, gdzie go fantazja pociągnie. Nie wątpiła, że jest Francuzem, a gdy się dowiedział, że ona jest Polką, rzekł w rodzaju komplementu, że Polki mu imponują i że się ich — aż boi.
I raz, pewnego wieczora, gdy wracali ze spaceru, rzekł obojętnie:
— Niech mnie pani wspomni jutro.
— Dlaczego?
— Bo dziś w nocy odjeżdżam.
— Tak nagle?
— Od wczoraj zachciało mi się zobaczyć Arles. Była tam pani kiedy? Nie? — to szkoda. Jakie tam są cudne kobiety i niebo! Tu mi za szaro, za smętnie, za chłodno. Sielanka! Znoszę ją bardzo krótko. „Pójdę w świat, szukać sobie innej!“ — zanucił wesoło.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.