Postanowiły się wcale w Warszawie nie zatrzymywać, przemknąć przez nią cichaczem, ale Zaremba wygadał się o dniu przyjazdu panu Bolesławowi, i zapewne od tego dowiedział się radca Sulicki, bo spotkał panie na dworcu z bukietem i pudełkiem cukierków.
Maniusia była wściekła, Zarembina rozpromieniona. Radca zajął się ich bagażem, towarzyszył na drugi dworzec, ulokował w wagonie. Naturalnie został przez matkę zaproszony na wieś, za co bardzo serdecznie podziękował.
Gdy pociąg ruszył, Maniusia wybuchnęła:
— Poco go mama zaprosiła? On pomyśli, że go łapiemy. Ja go nie chcę, mamo, ja nikogo nie chcę!
— Ależ, moje dziecko, nie możemy się zamykać, jak trędowaci. To była z jego strony wielka uprzejmość. Po takiej awanturze okazał, że został przyjacielem. Trzeba było zaprosić, to do niczego nie obowiązuje. Zresztą to taki miły, inteligentny człowiek, tak dobrze mówi i takie zajmujące rzeczy. Nieoceniony gość na wieś teraz! Pomyśl, to już wrzesień, wszyscy wrócili do miasta. Będziemy jak pustelnice.
Maniusia wzruszyła ramionami.
— Ach, on mnie nic nie obchodzi. Niech mama się nim cieszy i bawi go!
— Przecie lubiłaś go także.
— Ach — może być. Mnie teraz wszystko i wszyscy wstrętni i nieznośni!
— Biedactwo! Warszawa ci przypomniała to nieszczęście. W domu odżyjesz znowu, zapomnisz...
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.