Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale w domu właśnie wpadły na cały szereg opowieści warszawskich, plotek, obmowy, wymysłów najpotworniejszych. Józio opowiadał, że kilka razy omal nie miał o siostrę pojedynku. Zaremba był zgryziony i skłopotany interesami. Zadłużył się na wyprawy i wystawne życie, teraz musiał płacić na wsze strony, fabryka źle szła, łamał głowę nad wyjściem z ciężkiego położenia. Wszystko widział w czarnych kolorach, zrzędził i narzekał na świat cały.
Synowie też chcieli żyć i wydawać. Karjera muzyczna starszego kosztowała grubo, młodszy nibyto pomagał ojcu w fabryce, ale głównie siedział w miasteczku i z kompanją sąsiednich młodych obywateli bawił się kartami po zajazdach. Na starość Zaremba czuł się samotny, znękany, niepotrzebny, a raczej zawadzający tym dzieciom, którym przecie służył i dogadzał całe życie.
— Trzeba nam będzie do przytułku iść — mówił gorzko do żony. — Już my im niepotrzebni, ustąpić trzeba. „Stary dureń“ — myślą, — patrząc na mnie. Żebyż jeszcze nie te długi — i nie Maniusia!
— Dlaczego nie udasz się o pomoc do Bolesława?
— Nie wspominaj mi tego człowieka! Wiesz przecie, że nagadał mi głupstw z powodu tego draba zbrodniarza i śmiał dowdzić, że to my wszystkiemu winni. My! My go do zbrodni dowiedli! Bolesław! Toć on bywa u Stucha! Zresztą winien mu już jestem dwadzieścia tysięcy. Ja się boję, że on