Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ryzykowny byłeś zawsze, ale że do tego stopnia, tom nie myślał.
— Cóż znowu? To żadne ryzyko. Dziewczyna śliczna, z zasadami, dobrze wychowana, młoda...
— To, to, to! Żeń się Michałku, żeń! Stworzonyś na męża.
— No, to jedź na swata! Wstąpimy do Fukiera po drodze.
— Niestety! Poróżniłem się z Zarembą i z przeprosinami na niego czekam. Ale jedź, jedź! Będą ci radzi.
— Napewno?
— Niezawodnie. Jak Maniusia jest dla ciebie w sam raz na żonę, tak ty jej w sam raz na męża. Będziecie szczęśliwi.
Sulicki popatrzył na przyjaciela uważnie, tak przywykł, że drwi chętnie, ale twarz pana Bolesława była zupełnie poważna, a że radca chciał wierzyć — więc wierzył.
Pojechał tedy wyświeżony, elegancki, z uczernioną czupryną i wąsem nastroszonym zuchwale — i wyglądał na to, co chciał — na czterdziestkę.
Miał w sobie zapas niewyczerpany nowinek i anegdot, maniery salonowe, wprawę do komplementów, dobry humor, rutynę starego lwa salonowego, a z przypadku czy wyrachowania trafił na najstosowniejszy moment.
Po tygodniu pobytu miłego gościa, Zarembina pewnego wieczora, majestatyczna w tuszy i wyrazie oblicza, przyszła do sypialni córki.
Zastała ją w negliżu, zakręcającą papiloty przed