Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

Maniusia wybuchnęła.
— Może mama się zgadzać, ale mnie co do interesów ojca! Cóż ja tu robić będę? Gęsi pasać? To niemożebne, ojciec musi nas puścić do Warszawy!
— I tam co? Mieszkać w dwóch pokoikach w oficynie? Nie mamy na inne utrzymanie. Nie, to niemożliwe. Coby znajomi powiedzieli! Musimy tu zostać.
— Za nic! — krzyknęła Maniusia. — Ja ucieknę! Ja nie wytrzymam! Ja chcę żyć!
— Los twój w twoich rękach — do jutra! — rzekła Zarembina, wstając.
Zbliżyła się do córki i przycisnęła ją do piersi.
— Moje biedne dziecko! Żebyś wiedziała, jak ja cierpię! — wyrzekła ze łzami w głosie. — Byłam pewna, że wyjdę stąd szczęśliwa — wychodzę złamana.
Maniusia wybuchnęła spazmatycznym płaczem.
— Czego mama chce odemnie?... Boże, jaka ja nieszczęśliwa!...
— Nie grzesz, Maniusiu, nie grzesz! Żebyś potem gorzko nie żałowała swego uporu!
— Ja się upieram, ja?... To wy się pastwicie nade mną! Nie kocham Sulickiego, nie wiem, co się ze mną dzieje — i mama chce, żebym czuła się szczęśliwą!
— Ależ nie, dziecko, ja nie żądam, żebyś się tak zaraz decydowała. Naturalnie, musisz się namyślić, rozważyć, oswoić się z tą myślą. Gdy on się dziś oświadczył, ojciec powiedział, że z tobą po-