Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— zapaliła. Żółty płomyk chybotał się i kopcił, a słońce coraz wielmożniejsze zalewało izbę — i była chwila jasnej ciszy.
Brzęk szabel wezwanej policji przerwał skupienie. Dozorcy fabryczni i folwarczni zapędzili gapiów do roboty; doktór, położywszy na stole rubla, wyszedł. Zostało kilka kumoszek, rządca, Gedras i policja. Zaczęto badać stróża. Opowiedział poraz setny wypadek. Zmarła była wszystkim nieznana, nikt jej w nocy nie spotkał.
Przeszukano odzież, nie znaleziono ani pieniędzy, ani papierów, tylko z prawej dłoni, kurczowo zaciśniętej, wydobyto z trudnością jakąś szmatkę na zerwanym sznureczku. Był to szkaplerz Serca Jezusowego i medalik Ostrobramski. Zerwała je snać z szyi w agonji.
Policja spisała protokół i odeszli. Zajęcia domowe odwołały część kobiet, już tylko został rządca, Gedras i gospodyni dworska, stara Jankowska.
— A cóż z dzieckiem będzie? — rzekła, zaglądając w garść szmat, leżących na ławce pod piecem. — Jeszcze żyje. Trzebaby prędko ochrzcić, nim zastygnie. Dziewczynka.
Gedras rozwinął szmaty, rozległ się cichy pisk, ujrzał drobinę nagą, siną, otwarte, a nic jeszcze nie widzące oczy; przypadł u ławy na kolana, i nie wiedząc, co robić, by to życie utrzymać, jął je rozgrzewać oddechem.
— Toć żyje! Jadłoby! — wyjąkał.
— Ale, posyłaj-że po mamkę! — urągała Jan-