Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko w wigilję ślubu Zaremba ojciec i syn otrzymali wezwanie do sądu jako świadkowie.
Schowali dyskretnie papier urzędowy i utajono przed kobietami i Sulickim.
— Potrzebnieśmy w to wleźli — mruknął Józio.
— Kto się spodziewał, że rzeczy taki wezmą obrót — rzekł Zaremba. — Ostatecznie dobrze się stało.
— Bo się ojciec wiecznie gorączkuje! Świeć teraz oczami i dostań się na zęby Stucha.
— Nie straszne! Tego łotra żadna wymowa nie usprawiedliwi.
— Aleśmy w tych rynsztokowych sprawach wcale nie na swojem miejscu.
Zaremba machnął ręką. Nie dbał teraz o opinję, gdy mu Sulicki pożyczył czterdzieści tysięcy na pięć procent i zabierał Maniusię.
Zarembina tej nocy obudziła się ze strachem. Śniło się jej, że jakaś dziewczyna w łachmanach i czerwonej chustce na głowie dusiła Maniusię.
Sen był tak ciężki i żywy, że przerażona pobiegła do córki, ale zastała ją spokojnie śpiącą, więc odmówiwszy kilka modlitw, wróciła do spoczynku.
Nazajutrz Maniusia przybrała się w ślubną suknię, przygotowaną dla Morzyńskiego, matka objaśniła ją o obowiązkach żony, spłakała się i pobłogosławiła i o jedenastej rano ksiądz związał jej rękę z ręką Sulickiego, mówiąc sakramentalne: