Pomimo że sprawa Gedrasa naznaczona została na koniec listopada i dzień był dżdżysty i zimny, sala sądowa była pełna tak zwanej eleganckiej publiczności. Przypomniano sobie Ludka, a że w jego sferze jest tylu próżnujących paniczów i żądnych wrażeń, bezczynnych kobiet, wszyscy poszli, ciekawi widoku zbrodniarza, spodziewanych skandalicznych szczegółów sprawy i obrony Stucha.
Gdy tłum napełnił salę, wszystkie lornetki skierowały się przedewszytkiem na przestępcę. Gedras ze swej strony patrzał też na tłum. Zapadłe jego oczy w tem mrowiu twarzy szukały długo Mańki. Dojrzałby ją, rozpoznał, wyszukał w najdalszych rzędach. Ale Mańki nie było.
Spuścił głowę, znieruchomiał, był jak szara plama, jak szary cień, w tej sali, w której był przecie najważniejszą osobą.
W więzieniu zestarzał się, zesechł i sczerniał. Twarz jego była jakby śniedzią pokryta, o zatartych rysach i tępym wyrazie; malował się na niej spokój i apatja. Publiczność była zawiedziona, inaczej sobie przedstawiano mordercę.
Zkolei ciekawość przeniosła się na Stucha.
Siedział też odosobniony i wydał się publice po-