Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

spolity, brzydki i niezgrabny — drugi zawód. Nie tak sobie przedstawiano głośnego adwokata.
Rozpoczęło się czytanie sprawozdania śledczego. Publiczność słuchała zrazu uważnie, potem znużyło to większość tych, co chcieli wrażeń dużo, prędko i gwałtownie. Zaczęto dyskretnie szeptać, dzielić się wiadomościami zakulisowemi.
— A gdzież ta narzeczona Morzyńskiego?
— Nie wiecie? Zamąż wyszła za miljonowego dziadka.
— Nie może być? To okropne!
— Cóż miała robić? Topić się, jak ta dziewczyna?
— Jaka dziewczyna?
— Ano, córka czy wychowanka tego — jakże on?
— Gedras. To jakiś Żmudzin. Skąd on zawędrował do Warszawy? I tu był posłańcem. Ładne indywidua tam się znajdują. I pomyśleć, że każdego z nas taki furjat może zabić!
— Cóż chcecie — teraz ich świat!
— Nie rozumiem, dlaczego Morzyński się nie bronił. Toć ten nie ma jednej ręki. Jabym go zdusił jak psa. Dać się zabić kamieniem przez chama! Patrzcie, tam na stole leży ten kamień. Widzicie?
— Jakie to straszne jednakże. Ten kamień, prosty kamień z bruku, ciemny, to pewnie krew.
— Pewnie, że straszne takie rozpasanie motłochu. Do czego to dojdzie!
— Będziecie musieli żenić się z córkami posłańców.