Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

mentu, to bodaj w prawie gorsze niż mord. Zresztą dla Gedrasa wszystko jedno. On życie skończył. Wyrok najostrzejszy czy najłagodniejszy, kilka lat katorgi czy kilkanaście, to dla niego już obojętne. Charakterystyczna jest nienawiść tych wszystkich sytych, wolnych, niby porządnych ludzi, do tego już pobitego! Z jakim triumfem patrzał nań dawny znajomy, opryszek, jak rad był się pomścić za zdemaskowanie i odkrycie złodziejstwa — przed osiemnastu laty. Sam się zgłosił jako świadek. Jak z przyjemnością obwiniała towarzyszkę dzieciństwa ta utrzymanka, Stefka, rada, że ją może oplwać, że upadła jak ona. Jak pogardliwie się wyrażał, z jakiem obrzydzeniem — odtrącony konkurent!
— A Gedras? Milczał?
— Milczał. Parę razy słyszałem, że dyszał ciężko. Ot — życie!
Stuch się wzdrygnął, rękoma podparł głowę i zamilkł na długą chwilę.
— I pomyśleć, że dopóki będzie trwała ludzkość, nie zmieni się to straszne przeznaczenie, że siłę ma tylko złe — zamruczał wreszcie ponuro.
— O, Antku, to musi się zmienić — zawołała.
Nie odparł nic, tylko się gorzko uśmiechał. „Siłę ma złe“. Na tem samem oparł nazajutrz swe oskarżenie prokurator. Mowa była wspaniała. Odkrywała otchłanie dzikości i zezwierzęcenia niższych klas, brak wiary i zasad, nieposzanowanie praw, mściwość i brudny interes.
Przestępca tolerował prowadzenie rozwiązłe dziewczyny, pozwalał jej na stosunek z bogatym