Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

z przydrożnego rowu, nie zdychającego psa, nie parszywe zwierzę, bo toby było głupie, ale on zabrał z ulicy konającą, nieznaną kobietę, włóczęgę, łajdaczkę, ostatnią zapewne rozpustnicę, złodziejkę, śmiecie rynsztokowe zapewne, bo czemże innem może być kobieta, która rodzi na drodze, bez męża, bez matki, bez wstydu!... Kim była zresztą, nikt nie wie, bo dawszy życie dziecku, skonała w tej chacie kaleki stróża, wstręt i obrzydzenie dla wszystkich cnotliwych kobiet, pośmiewisko dla uczciwych mężczyzn.
Matek i ojców jest tu wiele wśród publiczności i wiedzą oni dobrze, z ciężkiego i bolesnego doświadczenia, jaki to trud i koszt wychować dziecko. Pielęgnowaniu takiej drobiny oddaje się matka i ojciec, służba, piastunki, doktorowie. Zajmuje to dnie i noce, wymaga bezustannej pieczołowitości, uwagi i starań. Pan prokurator wspomniał słusznie, że Gedras nie miał praw do tej dziewczyny, bo nie był jej ojcem. Zapewne, on tylko był wyrodkiem, który cudze, obce dziecko, od chwili, gdy żyć zaczęło, karmił, spowijał, mył, opierał, niańczył, doglądał w chorobie, usypiał, zabawiał. A miał na to jedną rękę i środki, jakie mieć może taki stróż nocny, kaleka.
Nie, on nie miał praw, nie był ojcem, a on to odczuł prędko, gdy dziecko nazwano pogardliwie znajdą, oznaczono na wstępie do życia znowu nieubłaganem pereat! Szczególną, zadziwiającą pamięć mają ludzie do grzechu nieprawego urodzenia. Prawie jeszcze upartszą niż do grzechu nie-