Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Po twarzy puściły mu się gorące łzy, padały na twarzyczkę dziecka, były jego pierwszą w życiu kąpielą. Rozległo się mlaskanie, maleństwo chciało żyć — piło.
Przez łzy Gedras począł się uśmiechać.
— Stróż, duchem do rządcy — ktoś mu, przebiegając, przez okno krzyknął.
Groza utraty służby, wydalenia, włóczęgi, oprzytomniła człowieka. Rozejrzał się po izbie, zatrzymał oczy dłużej na zmarłej, poczuł, że mu zimno bez kożucha, poczuł głód, jakiś strach przyszłości, gdzie pójdzie, co zrobi z dzieckiem, gdy go wygonią. Skurczył się, głowę zwiesił.
A potem przygarnął dziecko do siebie, pocałował, zawinął w szmaty, ułożył przy piecu, na siebie naciągnął starą kurtę i z głębokiem odetchnieniem wyszedł już na wszystko zrezygnowany.
Rządcę spotkał na podwórzu. Zły był i odrazu począł krzyczeć:
— Ty sobie pamiętaj, żeby mi tego trupa do wieczora nie było! Jakeś sobie sprowadził, to na własny koszt sprzątaj. A cicho, żeby w pałacu i słychać nie było. Ja o niczem wiedzieć nie chcę, ani ambarasu z władzami. Marsz!
O wydaleniu nie było mowy. Gedras odetchnął i odszedł śpiesznie.
Wrócił do stancji, przebrał się odświętnie, wziął z kuferka pieniądze, drzwi za sobą zamknął na klucz i poszedł do miasteczka. Kupił trumnę, zamówił u znajomego kolonisty konia i furę, wydobył w policji potrzebne świadectwo i około po-