Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

Gedras jest winien, wyznał. Nie spodziewa się ani chce usprawiedliwienia. Korzy się i on, i ja przed potęgą prawa. Pereat mundus, fiat iustitia!

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Stuch skończył i w sali zapanowała chwilowa cisza. On powiódł oczyma gorejącemi po tłumie publiczności i zdało się wielu, że na nich szczególnie patrzy i snać niemiły był im ten wzrok, bo odwracali głowy, starali się być swobodni, zaczęli ciche rozmowy. Wśród świadków siedzący obadwaj Zarembowie patrzali uparcie pod stopy, sędziowie nie spali, mieli głowy pochylone nad papierami. Stuch usiadł, przelotnie spojrzawszy na Gedrasa. Ten jeden odczuł odmiennie mowę. Wyprostował się, głowę podniósł, twarz miał spokojną, jakąś skupioną i mocną.
Poczuł Stuch, że już teraz ten człowiek płakać nie będzie i że mu jest wdzięczny.
A w tłumie dojrzał też łez pełne oczy siostry. Samo milczenie tego tłumu było niezbitym znakiem, że dobrze mówił, choć go nikt nie pochwali, choć za chwilę skrytykują bardzo ostro.
Sąd oddalił się na naradę. Po długiej pauzie odczytano wyrok. Gedras skazany został na dziesięć lat ciężkich robót.
Publiczność znowu patrzała na podsądnego i obrońcę, spodziewając się jeszcze jakichś wrażeń, ale żaden z nich nie drgnął nawet. Gedras się skłonił w milczeniu i wyszedł wśród swej eskorty.