Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

łudnia zziajany, w śmiertelnej trwodze o dziecko — stawił się na plebanji. Proboszcz właśnie po mszy śniadanie pił, gdy Gedras stanął w progu z papierami w garści.
— A co tam? Czego wam potrzeba?
— Przyszedłem o pogrzeb prosić.
— Kto taki?
— Ja nie wiem, proszę dobrodzieja. Dziś w nocy nieznana kobieta u mnie w izbie zmarła przy porodzie. Świadectwo od policji już mam. Pan kazał do wieczora trupa ze dworu uprzątnąć. Zapłacę, ile dobrodziej każe.
— To mniejsza, ale jakże to? Kto? Zupełnie nieznana?
— Powiadają, że może z pociągu wysiadła w nocy. Nikt nie zna. Z drogi podniosłem i u mnie zmarła.
— A wy kto? Nie znam.
— Ja stróż nocny z fabryki pana Zaremby, Gedras.
— Katolik?
— Tak.
— Jakże, że cię nie znam. Nie pamiętam ciebie ani z kościoła, ani ze spowiedzi. Niedawno tu jesteś?
— Już trzy lata.
— U spowiedzi bywasz?
Gedras milczał z oczyma, wbitemi w ziemię.
— Nie bywasz? Czemu? — łagodnie ksiądz spytał.
— Poco? — wyrwało się głucho z piersi czło-