Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

Co ci jest? Czego ci brak? Zastanów się! Co sobie ludzie pomyślą, widząc się zapłakaną, zmienioną?
— Co pomyślą? Że jestem ohydna! Przecie to i sama widzę w lustrze. Potworna jestem, sama sobą się brzydzę — och — i wszystko mi obrzydło! Niech mama mnie nie nudzi, jestem i bez mamy morałów najnieszczęśliwszą istotą w święcie!
— Maniusiu, przestań, grzeszysz ciężko, to mówiąc! Każdy ci losu zazdrości, masz wymarzoną dolę!
— Mam dość tego losu i doli — dość, dość! Nudzę się, nudzę, nudzę! Wszystko mi wstrętne! Ach, żeby umrzeć!
Pomimo tych wybuchów rozpaczy i zniechęcenia do życia, wzywała prawie codzień lekarza i lękała się, i drżała o swe zdrowie bezustannie. Bardziej jeszcze, niż o zdrowie, o wdzięki i formy. Zanudzała doktora pytaniami i prośbami o radę, nigdy nie była syta zapewnień, że zostanie piękną i zgrabną.
Były to niespokojne, denerwujące, ciężkie czasy dla Sulickiego. Bywał nawet w wincie roztargniony i nieuważny, mniej bystry w sprawach pieniężnych i widocznie się starzał.
Co prawda mniej teraz się forsował, żeby udawać młodego, bo nie uważał tego za potrzebne. Zarembina ulokowała się nastałe u córki, czemu Sulicki był bardzo rad, bo czuł się zwolnionym od eskortowania i pielęgnowania żony. Bardzo skwapliwie usunął się nawet z sypialni, ustępując miej-