Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

sca teściowej, i pokazywał się w domu tylko w porze posiłków i rzadko wieczorem.
Zarembina napełniła dom batystami i koronkami, zajęta niby szyciem wyprawki dla wnuka. W rzeczywistości szyły szwaczki i hafciarki, ale „panie“ miały okazję „pracy“, to jest sprowadzania próbek, przerzucania magazynów, debatowania, targowania, przeglądania żurnali, narad i namysłów, co im zużywało tyle czasu i śliny, że bywały wieczorem kompletnie wyczerpane. Bywały sesje wszystkich ciotek i kuzynek niekiedy w ważniejszych kwestjach np. czy czepeczki mają mieć hafcik, czy koronkę i jaką, lub czy higjeniczniejsze płótno czy batyst.
Czasami wzywano nawet Sulickiego do rady, ale on był zawsze zdania, że najlepsze, to co najdroższe. Zaś kobiety to oburzało, bo ich zasadą było, żeby wszystko było jak najtańsze i w jak najlepszym gatunku.
Dlatego to Zarembina brała często dorożkę i jeździła parę godzin po mieście w celu odtargowania trzech groszy na łokciu koronki i zawsze wracała z triumfem, że „nie dała się wyzyskać“, i miała ustaloną opinję, że nikt tak tanio, jak ona, nie kupuje.
Opowiadano cuda o tej wyprawce spodziewanego potomka Maniusi a odwiedzające panie oglądały z zawiścią te pajęcze, minjaturowe stroje i wymysły.
Naturalnie, wszyscy w rodzinie, nie wyłączając Maniusi, chcieli syna i ogólna była radość, gdy się