Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

i męczyły bale, ale z bohaterstwem dotrzymywał placu żonie i spełniał jej wszystkie życzenia.
A Maniusia kompletnie szalała, upojona hołdami, powodzeniem, świetnością strojów i klejnotów. Cnotliwe matrony i brzydkie panny poczęły nią się gorszyć i obmawiać. Zaczęto wyliczać jej ofiary, szeptać o bardzo żywych sympatjach. Ale to był fałsz i zawiść. Maniusia kokietowała wszystkich, nie kochała żadnego i czuła się dumną ze swej cnoty i siły w tylu pokusach.
Zakończenie karnawału powitał Sulicki jak wyzwolenie z ciężkiej pańszczyzny, Maniusia z wielkim żalem. On począł chodzić na winta wieczorami, ona się nudzić.
Dla zabicia czasu czytała powieści, rozpoczęła haftować ekran do kominka, uczęszczać na modne kazania i na operetki, ale wszystko to nie wystarczało. Zmysły rozigrane tańcem, bezsennemi nocami, flirtem, nie dawały się uśpić i uspokoić, żądały wrażeń, wrażeń.
Miewała napady czułości dla dziecka, wtedy nosiła je na rękach, brała do łóżka, zacałowywała łakomie. Potem następował okres zniecierpliwienia i prawie niechęci.
— Mamo, on jest wstrętny, idjotyczny, patrzeć na niego nie mogę! Czy on zawsze będzie taki łysy, bezzębny, żółty? Pfuj! On mi przypomina swego ojca. Zabierzcie go!
— Maniusiu, ciszej! Służba posłyszy! — upominała Zarembina. — Biedaczek istotnie nie bardzo