Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

wieka. — Nie godzi mi się do Boga chodzić. On wie, jaki ja.
Ksiądz uważnie na niego popatrzał.
— Dawnoś już u spowiedzi nie był?
— Pięć lat.
— A przedtem bywałeś?
— Bywałem.
— A lepiej ci tak, nieumytemu tyle lat?
— Jak się kto w krwi ubroczy, to go nic nie obmyje.
Zapanowało milczenie.
— Pokaż papiery — rzekł ksiądz. — I opowiedz, jakeś tę kobietę znalazł. A dziecko? Nieżywe?
— Jeszcze żyło, jakem rano wychodził, ale tyle godzin. Już chyba nie zastanę.
Było coś łamiącego się w głosie, ksiądz dosłyszał.
— No, a jak jeszcze zastaniesz żywe? Toć ochrzcić trzeba. Cóż z niem zrobisz? Masz żonę?
— Nie. Sam jestem. Jeśli żywe zostanie, to będzie moje. Uchowam.
— Dobrą masz duszę. Zostawi ci je Bóg. Zobaczysz.
Gedras oczy podniósł. Patrzał na księdza, ciężko mu pracowały piersi, ale milczał.
— Teraz ci pilno do domu. Idź! Przed wieczorem przywieź zmarłą na cmentarz. Ja tam będę, każę mogiłę wykopać, pogrzebiemy. Jutro rano mszę za nią odprawię. Dziecko, jeśli będzie żywe, do chrztu przynieś. Nie lękaj się! Boży dom dla