Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, to pan się bardzo myli. Możemy być rok w Warszawie i nigdzie się nie spotkać, nigdzie — nazywam w towarzystwie, bo ulica się nie liczy.
Parions — do tygodnia.
— Och — do dwóch nawet.
A discrétion?
Soit!
Roześmiała się pewna siebie.
Z tem się rozeszli. W domu Maniusia nie wspomniała nic matce, że spotkała przygodnego znajomego.
Zarembina zresztą nic o tej znajomości nie wiedziała.
W trzy dni potem Suliccy byli na raucie dobroczynnym, gdzie Maniusia miała własny namiot i zajadle karotowała znajomych, gdy wtem ujrzała zdumiona, że jej mąż rozmawia z „jej“ nieznajomym. Po chwili zbliżyli się do niej i Sulicki przedstawił:
— Maniusiu, pan Brzechwa, malarz, chce się z tobą zapoznać.
Pomimo całej wprawy i rutyny światowej, nie umiała ukryć wrażenia i znaleźć słów zdawkowej uprzejmości.
On z uśmiechem rzekł:
— Pragnąłem poznać panią i podziękować za zlitowanie się nad moją pracą. Oprócz mnie nikt nie lubił ani chciał mieć wspomnienia tego zapadłego kąta Bretanji, a oto pan radca mówi, że pani ten obrazek nabyła. Nie marzyłem, że tak piękną i uroczą będzie mieć właścicielkę.