Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił po polsku poprawnie, ale z lekkim akcentem. Ochłonęła i odzyskała towarzyską rutynę.
Po chwili rozmawiali już we troje o zagranicy, potem o Warszawie, dokąd przyjechał wezwany przez chorą siostrę. Okazało się, że Sulicki znał tę siostrę, a raczej nieboszczyka jej męża, z którym nawet kolegował w Towarzystwie.
Siostra była o wiele starsza od Brzechwy, z rodziny zostali tylko dwoje, pośpieszył więc na jej wezwanie, znalazł bardzo osłabioną i zdenerwowaną, ale już rekonwalescentkę. Postanowił zatem zabawić czas jakiś, zanim zupełnie nie wyzdrowieje i wzmocni się.
— Zapewne zamieszkał pan u siostry? W jej wspaniałej kamienicy są podobno i pracownie malarskie? — spytał Sulicki.
— Nie, umieściłem się w pracowni kolegi Brożka, który wyjechał do Egiptu.
— A to na jakiej ulicy? — badał Sulicki.
— Na Marszałkowskiej, bliżej ogrodu, nie pamiętam numeru, orjentuję się po cukierni.
— Ach wiem, wiem! Olbrzymia przechodnia kamienica. Stręczono mi ją kiedyś, omal nie kupiłem. My mieszkamy na Nowym Świecie, róg Alei, we własnym domu.
— Czy panowie co kupują? — spytała Maniusia z uprzejmością kupcowej. — Mam perfumy, wody toaletowe, pasty, mydełka, niedrogo, w najlepszym gatunku.
— Ależ poto tylko tu jestem, chcę skorzystać