z okazji. Jestem bardzo rachunkowy i oszczędny! — śmiał się Brzechwa.
Zaczął wybierać, przebierać, targować się uparcie, droczyć i przekomarzać, a wreszcie płacić, szukać pieniędzy, narzekać, że drogo i jeszcze się targować.
Wokoło wszyscy się śmiali i bawili, Sulicki bodaj najwięcej. Wkońcu Brzechwa za dwa flakony i mydło zapłacił sto rubli i to kompletnie już zachwyciło radcę. Poszli obaj do bufetu, a potem widziała ich Maniusia wciąż razem. Nie zdziwiła się też, gdy jej mąż powiedział po powrocie do domu, że Brzechwę zaprosił na ich „wtorki“.
— To, widzisz, żaden hołysz i drapichrust-malarz. Odziedziczył cały majątek tego Brzechwy, co to, wiesz, dorobił się fortuny w Paryżu, a weźmie i po siostrze wszystko. To solidny człowiek i zupełnie do rzeczy. A przytem, wszyscy o nim wiedzą, to, widzisz marka, a gdzie on nie był, czego nie zna! Zabawi całe towarzystwo.
Wenta przeciągnęła się późno, po niej Brzechwa zabawił jeszcze parę godzin z kolegami na kolacji i było już po północy, gdy wracał do domu. Głowa go trochę bolała, więc poszedł pieszo.
Trochę myślał o Maniusi i uśmiechał się jakby z udanego figla. Potem przedstawił ją sobie w stroju dogaressy, taki typ Wenecjanki Werończyka, złotowłosą, majestatyczną, w sztywnych strojach średnich wieków, w gondoli pod pióropuszem, w królewskiej pozie, w otoczeniu służebnic i lutnistów.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.