Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

Zabawił go kontrast tej sali przepychu, gdzie bogate i cnotliwe matrony, bawiące się i flirtujące, obdzierały mężczyzn na cele filantropijne, i tej ulicy w zimową noc, oddaną głodowi i rozpuście.
W ruchliwym mózgu artysty zbladł obraz przepysznej kobiety-dogaressy, zasnuła się postać kobiety głodnej. Obejrzał się za siebie i pożałował, że tej nędzarki nie zamówił sobie na jutro do szkicu. Ale nie było jej już widać, poszedł tedy ziewając do domu.
Nazajutrz złożył wizytę Sulickim. Zastał oboje, został przedstawiony Zarembinie i zabawił godzinę. Wieczorem spotkali się w teatrze. Nieznacznie zawiązywał się bliższy stosunek. Maniusia była pozornie bardzo sztywna i doskonale udawała, że go nie zna. On się bawił wybornie.
W parę dni potem, wracając dość późno od siostry, spotkał znowu na ulicy kobietę-włóczęgę.
Tym razem zatrzymał ją i zaczepił pierwszy:
— Słuchaj-no, nie pozowałaś nigdy malarzom?
— Nie, zanadtom chuda i czarna.
— No, to przyjdź jutro do mnie. Masz tu adres, jeśli mi będziesz odpowiednia, to dam ci rubla za godzinę pozowania. Dobrze?
— Nie wiem. Jeśli się namyślę, to przyjdę w południe — odparła bez zapału, apatycznie, prawie niechętnie.
— Jeśli jutro nie przyjdziesz, to wezmę inną.
Ruszyła ramionami lekceważąco i skręciła w boczną ulicę. Nie spodziewał się, że przyjdzie