Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

Spełniła żądanie i ukazała się w wytartej bluzce czerwonej, widocznie nie na nią robionej.
Zapatrzył się na nią badawczo, podszedł, dotknął włosów, przechylił głowę, znowu patrzał, wreszcie zawołał krótko: „Chodź“ — i wprowadził ją do pracowni.
Tam ją ustawił we właściwej pozie i świetle i usiadłszy naprzeciw, zaczął szkicować. Oczy jego przechodziły z niej na płótno, skupione, pochłonięte myślą. Po chwili zaczął poświstywać przez zęby polkę z „Ptasznika“.
Kobieta stała nieruchomo czas jakiś, potem poczęła drżeć, podniosła rękę, przetarła oczy, znowu starała się wytrzymać pozę, wreszcie zatoczyła się i osunęła się na jakiś stołek.
— No, co ci? Nie możesz wytrwać godziny? — zawołał niecierpliwie.
— Zaraz mi odejdzie. Zamroczyło — rzekła słabo, ocierając pot z czoła.
Ale bladła coraz bardziej, chwiała się, zamykała oczy. Poszedł do jadalni i przyniósł jej co znalazł pod ręką, szklankę piwa. Wypiła chciwie i po chwili dźwignęła się.
— No już mocniej! — rzekła stając w poprzedniej pozie. — Dobrze jest zjeść, albo wypić cokolwiek.
— Możeś ty głodna?
— No, a co myślisz? — zaśmiała się. — Nie zarobiłam od wczoraj nic, to i nie jadłam. U nas tak.
— Zjedz-że! Dlaczegoś nie powiedziała?
— Eee — dotrwam i tak. Daj jeszcze piwa, bę-