Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie mi dosyć. Jakbym zjadła, tobym w cieple wnet zasnęła. Ale jeśli mi dasz, co tam na stole zostało, to zabiorę, wychodząc do domu.
— Masz rodzinę?
Ruszyła milcząco ramionami tylko i wypiła piwo.
Wziął się znowu do roboty, ale już nie gwizdał. Zaciekawiła go tą jakąś dziką zawziętością i skrytością. Prędko skończył szkic.
— No dosyć na dzisiaj. Przyjdziesz jutro?
— Przyjdę. A ile dostanę?
— Mówiłem ci — rubla za godzinę.
— Dobrze, ale mi dziś daj pięć rubli zgóry. Odrobię.
— Na co ci potrzebne? Na życie?
— Piesby tego życiem nie nazwał, ale tak się mówi.
— No, dam ci pięć rubli, ale mi daj swój adres, imię i opowiedz, jakie to masz życie.
— Bardzoś głupi. Adres mogę dać fałszywy, a historję zełgać, jak mi się podoba. Nikomu nic do mojej historji, a adres to: Czerniakowska 52, Józef Siwiec.
— No, dobrze. Masz pięć rubli, a teraz zjedz i zabierz resztę śniadania.
Przeszli do jadalni, ale kobieta nie chciała nic tknąć z jadła. Zabrała wszystko w papier, otrzymane pięć rubli schowała za gorset, i ubrawszy się, prędko wyszła.
— Tyle ją będę i widział — rzekł do siebie Brzechwa.