Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, jeszcze są? — zrobiła ruch ręką, jakby osłonić się chciała, ale machnęła ręką i zaśmiała się. — Zamaluj je pan na zielono.
— A koszulę też zamalować na zielono?
Zaśmiał się i on.
— Śmieszna ja, prawda? Bo to mój ojciec był murzyn, a matka biała. Z tego ja jestem w paski i koszuli nie potrzebuję, bo w Afryce ciepło!
— No i zapewne z tej racji murzyńskiego pochodzenia jesteś czyjąś niewolnicą?
— A jakże — tak wypada!
Spojrzał jej w oczy badawczo. Bezdenna, czarna, ponura była głąb tych źrenic.
— Biednaś ty! — rzekł poważnie.
Odwróciła oczy i zadrgały jej wargi, ale w tej chwili już się śmiała.
— Nie — ja Kaśka Wójtówna.
I zaśpiewała półgłosem:

A ja z puszczy Janówna,
A do tego Wójtówna.

— Co to za piosnka?
— Ot, taka chłopska. Stróżka jedna mnie nauczyła. Wesoła ona? Co?
— Bardzo — tak, jak i ty wesoła dziewczyna.
— Co też ludzie wszystkie do mnie się uwzięli! Śmieję się i śpiewam, a każdy mi dogaduje, żem nie wesoła. Licho wie, jak wam dogodzić! Taką już mam gębę nieszczęśliwą! Przez to i mało zarabiam — nie dogodzić ludziom.
— Nie oszukać ludzi — poprawił ją. — Słuchaj,