Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

ciało nie model dla malarza, to pan mnie brakuje. Dziękuję i za to. Tak tu czysto, syto i ciepło — to wiadomo, że nie dla mnie.
— Chodź, zjedz i ogrzej się — rzekł zdjęty litością.
— I — nie trzeba. Adju panu!
I wyszła prędko. Było mu na chwilę przykro, ale tylko chwilę. Potem rozłożył się wygodnie i paląc papierosa, rozmyślał o swej „dogaressie“, jak stale Maniusię nazywał. Epizod był na najlepszej drodze, wszystkie fazy Brzechwa już naprzód odgadywał, obrachował nawet postępowe terminy, wiedział, kiedy Maniusia ulegnie. Znał znakomicie taką kategorję kobiet znudzonych, ciekawych, żądnych wrażeń, próżnujących w dostatku.
— Wyjadę stąd po Wielkanocy — zadecydodał, biorąc się po długiem rozmyślaniu do malowania.
Minęło parę tygodni. Brzechwa bywał w świecie, żył z kolegami, bawił się po knajpach, tylko nie przyjmował nikogo w pracowni, nawet służby siostry nie dopuszczał do sprzątania i zerwał drut od dzwonka. Przychodził tam zwykle późno w nocy, rano wychodził do siostry, potem wracał i bawił kilka godzin do obiadu, który najczęściej spożywał w restauracji.
Ta tajemniczość i warowność pracowni sprawiły, że Sulicki uczuł się bardzo uhonorowany, gdy go Brzechwa zaprosił wraz z żoną, by zwiedził jego pustelnię. Dnia tego ustrojono pracownię kwiatami, wyperfumowano, w jadalni zastawiono lekką,