Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

wił, gdy stróż mu zaofiarował swą eskortę i poszedł śmiało sam.
W izbie parterowej, do której zapukał, było gwarno. Musiał mocno kołatać, zanim jakiś przepity kobiecy głos wrzasnął:
— No — czego tam? Kto?
Otworzył i rozejrzał się. Pod oknem, w głębi, kilku mężczyzn grało w karty. Parę butelek wódki mieli pod ręką, palili papierosy i dym gryzący napełniał izbę. Trzy łóżka, pełne gałganów, zajmowały resztę miejsca. Przy kuchence, w kącie, jedna kobieta się myła obnażona, druga czesała się, paląc papierosa. Na jednem z łóżek spał w butach i ubraniu jakiś drab, na drugiem jęczała trzecia kobieta, snać ciężko chora.
Gdy Brzechwa wszedł, grający nawet się nie obejrzeli, kłócili się zajadle. Kobiety, zajęte strojami, wlepiły weń zdumione, łakome oczy.
— Czem można służyć? — spytała z zalotnym śmiechem ta, co się czesała, ruda, snać gospodyni mieszkania.
— Czy tu mieszka taka czarna, nazwała się Kaśka Wójtówna?
Obie kobiety wybuchnęły cynicznym śmiechem.
— Patrzcie — jakie ci ta miała stosunki! Pi, pi!... Józef, słyszysz, potrzebują twojej Kachny!
Ruda Julka szturchnęła śpiącego draba.
— Psiakrew, nie ruchaj, bo jak cię zdzielę! — zamruczał widocznie już pijany.
— Nie zastałem jej, widzę — rzekł Brzechwa.