Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko jedno, mogę ją zastąpić. Jej to chyba już nikt nigdzie nie zastanie.
— Dlaczego? Wyniosła się? Czy to tylko napewno ta, której szukam? Tamta miała dziecko.
— Hale, ładne było dziecko! Dobrze, że już go niema.
— Umarło?
— A cóż miało takie żyć! Gniło i zgniło.
— Dziś umarło?
— Wczoraj. No, jak przyszła z miasta, to już zziębło.
— Ona gdzie?
— A licho ją wie! Zabrała trupa w chustkę i gdzieś poniosła.
— Jeszcze wczoraj?
— No, toć mówię. Wpadła jak zwarjowana do tej pokraki, jak do cudu. Mówię: Jużci doszło, masz na pogrzeb? A ta dawaj głową walić o podłogę, a potem porwała na ręce, prosto w drzwi i poszła. Dziś rano Józef przyszedł z ula i ot — czeka na nią. Hale — doczeka się!
Drab musiał dosłyszeć, rozbudził się, bo się dźwignął i wśród pijackiej czkawki wybełkotał:
— Psiakrew, doczekam się, czy nie — to mniejsza! Znajdę, odszukam, ściągnę rachunek za ten miesiąc, nie schowa się ode mnie.
Brzechwa stał, nie wiedząc, co czynić. Wreszcie zwrócił się do draba:
— Ona mi bardzo potrzebna. Służyła mi za modelkę. Malarz jestem, oto mój adres i trzy ruble, dam jeszcze dziesięć, gdy mi ją kto sprowadzi lub