Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

Radca był na posiedzeniu. Maniusia wybierała się do ciotek, ale w ostatniej chwili dostała migreny i wyprawiła w swem zastępstwie matkę.
W eleganckim negliżu przyjęła go pomimo bólu głowy i wprowadziła do buduaru, słabo oświetlonego.
Nie była już sztywna, zlekka nadąsana, pragnąca przeprosin i pojednania. Nie spytała o broszkę, a gdy ją podał, rzekła z zalotnym grymasem:
— Ach, ile ja przeszłam zgryzoty i strachu z pana powodu!... Powinnam nienawidzieć!
— Strachu? Co pani mogło grozić?
— Jakto co? A gdyby się broszka nie odnalazła?
— Och — byłaby po paru dniach akuratna jej kopja.
— Dobrze panu mówić. To przecie pamiątka.
— Po matce męża pani. Mój Boże, pani aż tak szanuje takie pamiątki!
Roześmiał się. Uraziło ją to, poczuła w jego głosie lekceważenie i szyderstwo.
— Pan wogóle niema pojęcia o jakiemkolwiek poszanowaniu!
— Niestety! Nikt mnie tego nie nauczył.
— Wierzę — sądząc po pana niewybrednych gustach.
— Mianowicie? — spytał, patrząc na nią bystro.
— No, kiedy uprawia pan stosunki ze złodziejkami!...
Wstał, czując, że kipi, że jeszcze chwila, a po-