Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

wił się mieszczanin, poznając bryczkę i konie proboszczowskie w ogrodzeniu.
I zdumiał do cna, gdy z domku grabarza sam ksiądz wyszedł i grabarz z krzyżem i poprowadzili trumnę w daleki kąt, do wykopanej już mogiły.
Odśpiewano zmarłej ostatnie ziemskie pożegnanie, zasypano mogiłę. Żółty piasek padał i deszcz na nią płakał, i zmrok ją pokrył wreszcie i został kopczyk niewielki, z którego rychło i śladu nie będzie.
A przecie przeżyła też życie. Była komuś droga i miła, matczyną może uciechą, człowieczem pożądaniem, mówiono jej „córuś“ i „kochanie“, śmiała się, bawiła, cieszyła życiem, śpiewała, roiła o dobrej doli. I tak przeminęła i tyle po niej zostało, co po zdeptanym na drodze motylu.
Milcząc ludzie odeszli. Ksiądz odjechał, spytawszy Gedrasa o dziecko, przykazawszy, by je jutro do chrztu przyniósł. Grabarz i kolonista domawiali się o poczęstunek, więc stróż sprowadził wódki i w domku grabarza pić poczęto, przeczekując deszcz. Gedras zabawił chwilę, potem wysunął się milczkiem i pobiegł do domu. Czekała go nocna służba. Jak zwykle, o przepisanej godzinie wszedł do rządcy po klucze.
— Aha, jesteś! Posyłałem po ciebie sto razy. Gdzie się włóczysz? — krzyknął nań rządca.
— Chowałem tę kobietę.
— A to nie wiesz, że dziś w nocy magazyn okradli?
Gedras skamieniał.