Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

dzili. Ale to z tego nic nie będzie, to zamrze pewnie, ledwie już zipie.
Ksiądz dalej nie pytał, ceremonji dokonał, małżeństwo wyszło. Wtedy skinął na Gedrasa.
— Wstąp przed wieczorem do mnie na plebanję. Spiszemy akt zgonu matki i metrykę dziecka.
Gedras położył dziecko na ławce, dobył woreczek z pieniędzmi. Ksiądz go ruchem ręki powstrzymał.
— To potem, aż wszystko będzie w porządku. Niech ci się zdrowo chowa tymczasem!
Uśmiechnął się i dodał żartobliwie:
— Dobrą ci dałem kumę, co? Ja już i nadal jej obowiązki przypomnę. Pomoże ci w chowaniu. No, co? Przyjdziesz do mnie? Nie straszno tutaj?
— Przyjdę — odparł Gedras oszołomiony.
Ale gdy wracał, opadł go lęk tego rozkazu księdza, zbudziła się nieufność, wahanie.
— Poco mi przyjść kazał? Poco te papiery dla dziewczyny, poco ślad, kim ona jest? Wychowam ją sobie za własne. Co komu do niej?
A potem poczuł fizyczne zmęczenie ostatnich chwil, chęć spoczynku, jadła, snu przed nocną służbą, a wreszcie opadły go troski o groźbę rządcy, zawziętość na złodzieja, żal kary pięciorublowej, i zdecydował, że pójdzie do księdza, ale potem, kiedyś...
Wrócił do domu i odrazu dowiedział się od gadatliwej ogrodnikowej, że i państwo, i Jankowska oburzeni są na niego, że się wcisnął zuchwale do zakrystji i wywołał taką kompromitację.