Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie temat zniecierpliwił nawet otrzaskanego z tem życiem i gwarą Nowika, senjora ślusarzy.
— Pyskabyś tak nie rozpuszczał — rzekł — a to doniosą mechanikowi i przez sąd cię do ślubu doprowadzą albo każą na dziecko płacić.
— Oho, niechno zaczepią — to pożałują. Powiem ja lepsze rzeczy w sądzie — warknął Hilek, ale jednak scichł.
Zkolei sala zaczęła komentować wypadek Gedrasa, natrząsać się z niego. Podczas pauzy obiadowej rozeszła się wieść o chrzcinach i dała nowy temat do gawędy; stróż był na wszystkich ustach. Każdy z niesłychaną jednomyślnością dawał mu tytuł „durnia’“.
Tak zeszedł jeden z mnóstwa monotonnych roboczych dni. O zmierzchu zajęczał sygnał, na drogę ku miasteczku wyroił się tłum brudny, osmolony, głodny, biedny i złośliwy. Szli zrazu gromadą, potem zaczęli się rozpełzać, wsiąkać w miasteczkowe mrowie. Wszyscy mieszkali niedaleko fabryki w żydowskich i mieszczańskich domkach, zajmując ciasne klitki, rozwalające się oficynki, zwykle cała rodzina w jednej izbie, subarendując kąty kawalerom, cisnąc się na kupie starzy i młodzi, zdrowi i chorzy, swoi i obcy. Całe życie w niespełnionem marzeniu o czystej i całej odzieży, o sytym żołądku, wygodnej pościeli, cieple, dostatecznym śnie i wypoczynku.
Hilek szedł zrazu z całą gromadą, potem z bandą podobnych jemu kompanów, a wreszcie sam.
Może on jeden z całej fabryki miał właśnie to