wszystko, o czem tamci marzyli. Był jedynakiem u matki, która służyła za kucharkę u bogatego, bezżennego urzędnika akcyzy. Kuchnia była obszerna i ciepła, posłanie Hilka czyste i miękkie, jadło sute. Stara bałwochwalczo kochała jedynaka, żyła tylko dla niego, on zaś był jej katem.
Co wieczór urzędnik wychodził do klubu i grał tam w karty do północy, dom cały był dla służby.
Hilek, wchodząc, zastał jak zwykle wieczerzę na stole, ciepłą wodę do mycia, odzież czystą na zmianę i rozpromienioną matkę, czekającą, jak łaski, dobrego odeń słowa. Ale dnia tego Hilek nie raczył jej nawet powitać, nie zdjął czapki, nie umył rąk, tylko cisnął z hałasem w kąt swoje narzędzia i usiadł za stołem.
— Wódki przynieś — burknął.
— Zjedz co ciepłego! Masz kiełbasę z kapustą.
— Wódki daj — nie gadaj, bo pójdę do Lejzorowej.
Stara na tę groźbę, bez protestu postawiła na stole butelkę. Hilek wypił szklankę i po chwili raczył się udobruchać.
— Masz cygaro? — spytał. — Stary przecie choć tego nie zamyka ani ze sobą nie zabiera.
— Mam — ale zjedz-że coś przecie i posłuchaj, co ja dziś za awanturę miałam.
— Możeś doszła nareszcie, gdzie stary chowa pieniądze?
— Ot, co mi z tego!... Toć mu ich nie wezmę. U mnie dzisiaj zrana była mechanikowa. Toć ich Józia podobno zległa.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.