— Bestja. piechotą nie raczy — mruknął, a gdy dorożka minęła, plunął za nią.
— Zdechniesz ty, a ja cię jeszcze dopilnuję — rzucił z wściekłością i zawrócił do domu.
Gdy przyszedł do kuchni, zastał matkę już rozebraną, mruczącą pacierze. Czekała tylko na niego, by lampę zgasić. „Pan“ już wrócił, dom był zaryglowany starannie, drzwi z mieszkania do kuchni mocno zatrzaśnięte. Ta niedbałość urzędnika o dom, gdy z niego wychodził, to skrzętne ryglowanie, gdy wracał, upewniało Hilka, że pieniądze nosił przy sobie. Zaś pieniądze te Hilek postanowił dostać i na nie polował z niecierpliwością i wytrwaniem człowieka, który, co postanowił, spełni.
Nazajutrz Hilek spędził dzień, jak zwykle, ale wieczorem nie poszedł do matki. Wprost z fabryki skierował się do Lejzorowej.
Było to na bocznej ulicy, schodzącej ku rzece, domostwo stare, obszarpane, od frontu szynk i zajazd najniższego gatunku, w głębi labirynt klitek, alkierzyków, składów, stajen, kończący się wreszcie podwórzem, pełnem desek i ogrodzeniem nad rzeką. Klitki te i alkierze roiły się od żydów. Cała liczna rodzina Lejzorowej tam się gnieździła, czterech synów żonatych i trzy córki z zięciami, handlujący i szachrujący, czem można, a szczególnie, czem nie można. Szyld opiewał nad gankiem i latarnią „Zajazd Odeski“, obok tabliczka obwieszczała sprzedaż trunków i „bakalijnych towarów“, na progu przybity był czerwony but i chomąto, namalowane na białej desce.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.