Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Żydówka wzięła w ręce korale, Hilek je poznał, ale i kobieta obejrzała się i poznała go.
— Aha, jesteś, to dobrze! Może co dasz na pogrzeb córki. I mnie się od ciebie coś należy, że to w domu trzymać muszę. Twoja matusia, fanaberja, nie raczyła nawet przyjść, a i tyś, nicponiu, nosa nie pokazał. Licho wie za co to na mnie spadło, tyle kramu, a teraz trup w izbie. Daj ze trzy ruble.
— Dam, ale korale wezmę! Nu, Fajga, postąp w cenie, bo cię przelicytuję.
— Nu, tobie co do mego interesu — oburzyła się żydówka. — Ty przyszedł tu piwo pić, to ty pij!... Pani Sikorska. Ja powiem ostatnie słowo. Ja dla pani to zrobię, ja dam pięć rubli.
Kobieta zwinęła szmaty w chustkę. Hilek sięgnął, porwał korale, rzucił trzy ruble. Wszczął się zmieszany wrzask Sikorskiej i żydówki o tę zdobycz.
Na to ukazał się z szynkowni syn Lejzorowej, wysłuchał spornej kwestji, kazał siostrze dać za szmaty pięć rubli, dodał Sikorskiej na kredyt garniec wódki i gdy się targ uspokoił, usiadł z Hilkiem za stołem i rzekł cicho:
— Wiesz ty, z tym mosiądzem to trefny interes.
— Co? Może pasek znaleźli? Głupstwo.
— Niema głupstwa w takim interesie. Ja tobie mówię, że coś węszą. A z tym sklepem pod monasterem, to myślisz, że skończone? To także wisi nad tobą. Tyby powinien zmienić powietrze.
— Zmienię. Ale jeszcze mam jedną sprawę. Z gołemi rękoma nie pojadę.