— Nu, a co ty myślisz zrobić z tą mechanikówną?
— Na licha mi ona!
— Z baby takiej można mieć dochód. Ty ją namów ze sobą do Warszawy, to ja jej tam służbę dam, że i siebie i ciebie utrzyma. Dziecko umarło...
Hilek się roześmiał.
— A ty mnie za nią ile dasz?
— Nu, ja tobie dam na drogę dziesięć rubli.
Hilek gwizdnął pogardliwie.
— Szukaj głupich! Mnie nie okpisz. Już ty u niej był i mydło zjadł, a ja ci ją dowiozę, gdzie zechcesz, ale sto rubli dostanę.
Żyd się roześmiał.
— Jak tak bredzisz, to jedźcie sobie sami w świat. Ja tobie ani przeszkodzę, ani pomogę. My wtedy cudze ludzie.
Wstał i wyszedł. Hilek został nad piwem i rozmyślał. Po długiej chwili zjawiła się Lejzorowa.
— Ot ty tutaj? Ja nie wiedziała. Co dopiero pytał o ciebie policjant. Czego oni takie ciebie ciekawe? A tu był jeden od was z fabryki i gadał, co tobie chcą oddać papiery.
— Niech oddadzą!... Wielka mi kara! Mogę i tak żyć, bez tej podłej roboty.
— Nu, pewnie. Nie tyle świata, co w oknie. A ty pamiętasz, że ty mnie trzydzieści rubli winien?
— Skąd? A to sukno, com dał, mało wam jeszcze?
— Co to sukno warte? Co ja z niem zrobię?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.