Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak zaczną za tobą policjanty łazić, to mnie trzeba będzie je pokazać, że od ciebie mam. Może ono kradzione? Ja handluję czystym towarem.
Hilek się porwał, jak tygrys do skoku. Zaryczał przekleństwo, żydówka usunęła się.
— Czego ty szum robisz? Czy ty się skręcił? Tam za ścianą jest kwartalny. Sza! — syknęła. — Ty sobie alkierzem się wynoś. My potem pogadamy. W dzień przyjdź.
I wysunęła się do szynku.
Hilek chwilę posiedział jeszcze, potem czapkę nasunął na oczy i wyniósł się przez alkierz.
Gdy wszedł do matki, pierwszy przedmiot, który ujrzał na stole, był jego pasek, ów zgubiony przy kradzieży mosiądzu.
Pobladł, chwycił go, zwrócił się do matki.
— Skąd ty to masz? — zaryczał.
Kobieta pomyślała, że się tak mocno zdziwił.
— A widzisz!... Odnalazł się. Mówiłeś, żeś zgubił na ulicy, a to w fabryce jakiś człowiek znalazł i odniósł.
— Taki wysoki, bez ręki?
— Skąd wiesz?...
— Wiem, wiem! Zaprowadzisz ty mnie na stryczek, ty głupia. Cieszy się jeszcze! Tfu! Może ci we dwóch tę zgubę odnieśli, a tyś im wypowiedziała całą historię tego rzemienia? Żebyś się była na nim obwiesiła — wrono!
— Hilek, co tobie? Czego się złościsz! Toć twój pasek nowiutki. Rubla za niego dałam. Pewnie, żem rada była, że nie zginął. Ten człowiek mówił,