Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niezgorzej się posilacie na stypie — rzekł. — Dajcie i mnie wódki przy tej okazji.
Na głos jego Józia się zatrzęsła, poderwała głowę. Twarz jej ładna, ale zmizerowana okropnie — zadrgała życiem. Wyciągnęła do niego ręce bez słowa i poczęła płakać. Ale on ją minął, poszedł do stołu, wypił parę kieliszków, zapalił papierosa, rzucił jakiś cyniczny żart i dopiero potem zbliżył się do niej.
— Czego, ty głupia, płaczesz? Zbyłaś kłopotu i tyle. Ależ bachor paskudny, dobrze, że go zakopią. I tyś do ścierki podobna. Masz, wypij wódki i nie rycz, bo plunę i pójdę!
— Hilek! Tyleś dni o mnie nie wspomniał! — jęknęła. — Nie pomyślał, w jakiej ja biedzie przez ciebie!
— Może i pomyślał, kiedy przyszedł.
— Co ja zrobię teraz, nieszczęsna! Rodzice nie przyjmą — gdzie się podzieję? Tylko się utopić!
— Nie lamentuj, bo mi zbrzydniesz! Niechno tego bachora uprzątną, to już z tobą nie bieda. Trzy ruble dałem, korale twoje odebrałem. Nie bój się — nie porzucę ciebie. Masz — wypij i zjedz.
Kobieta wzięła do rąk kieliszek, ale spojrzała na trupa i nie mogła wypić, zęby jej szczękały, łzy rzuciły się do oczu. Hilek się żachnął, sięgnął po jakiś łachman i cisnął na trumienkę. Potem usiadł obok Józi i spytał zcicha:
— Była tu u ciebie Lejzorowa?
— Była, namawiała na mamkę.
— Coś powiedziała?