Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

Rządcy krew uderzyła do twarzy, chciał krzyknąć na stróża, żeby go wzięli do policji, ale zapanował nad sobą, tylko zadzwonił na posługacza fabrycznego i rzucił:
— Arcimowski uwolniony. Przeprowadź do bramy, aby burdy nie zrobił albo czego nie ukradł.
Ale Hilek zrozumiał, że zgubiłby się awanturą. Wyszedł za bramę spokojnie, z nikim nie rozmawiał i poszedł prosto do Lejzorowej.
Od tej pory nikt go nie widział więcej. Po paru dniach przyszła do fabryki matka, pytając o niego.
Gdy ją objaśniono, skamieniała. Potem, głośno zawodząc, poszła do policji. Nie znalazłszy i tam śladu, poczęła obchodzić znajomych, rozpytywać, badać, dowiadywać się, również bez skutku.
W ostateczności udała się do Lejzorowej, ale i żydówka udała kompletną nieświadomość, dodając zarazem filozoficznie:
— Czego się pani Arcimowska tyle turbuje? Czy to mały chłopczyk? Z fabryki wydalili, to jemu wstyd się zrobił. Pojechał szukać roboty, może do Białegostoku, może do Odessy. Czego się strachać o młodego człowieka? On sobie da rady. Ot, mechanikom gorzej, ta ich Józia to utopiła się podobno. Słyszę, za żelaznym mostem gdzieś chłopi trupa znaleźli. To jest paskudny interes, a pani synek to jeszcze na pana wyjdzie. U niego dobra głowa. Niech pani siedzi spokojnie, on się zjawi, ojoj, co jemu za bieda — taki dobry rzemieślnik!
Arcimowskiej przybyło otuchy i odtąd tylko czekała wieści lub przyjazdu syna. Zbierała dla niego