Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Gedras zbył milczeniem propozycję. Podejrzliwy z natury, do Hilka miał niechęć zaległą i szczególną nieufność, ale że przeczuwał w nim złą gadzinę, więc po namyśle rzekł:
— W złości my się rozstali, bo każdy chleba kawałka pilnuje, a ja przez ciebie tylko com nie został na bruku. Broniłem się. Tybyś to samo zrobił.
— Toć mówię, że bez złości wróciłem, a chcesz dowodu, to chodź ze mną na piwo. Funduję, ile strzymasz. Jeźli odmówisz, to mi despekt zrobisz.
Ale Gedrasowi ta uprzejmość wydała się dziwną.
— Ja nie odmawiam, tylko jak wiesz, bez pozwolenia wydalić się nie mogę, a teraz robotę mam. Poproszę rządcy, to może przed wieczorem na godzinę przylecę.
— No, to słowo. Czekam na ciebie u Lejzorowej.
Gdy odszedł, Gedras rozmyślał, że możeby i przyjąć ten poczęstunek, ze złym być w zgodzie, ale go jakiś lęk ogarnął i został.
Zmierzch prędko nastąpił, a z nim jego stróżowanie.
Już był zupełny wieczór, gdy go ktoś pukaniem wezwał do furtki. Był to jeden z robotników.
— Wiesz, dzisiaj Hilek ugaszcza dawnych znajomych. Tak tam piją i hulają — że ha! Przysłali po ciebie, żebyś wstąpił na godzinę do kompanji.
— Zdurzeliście? Toć ja na służbie.
— Ja cię zluzuję, a potem wrócę, jak ty się nacieszysz. Idź.
Sekundę Gedras się zawahał, ale się oparł.