Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bawcie się wesoło. Mnie nie wolno odejść.
Posłaniec przyniósł tę jego odpowiedź do szynku.
Hilek zaklął, ale po chwili jakby o tem zapomniał. Poił kompanów, wszyscy byli podchmieleni, mało kto już na fundatora zabawy uważał. On się wyśliznął do alkierza, poczęli prędko szeptać z synem Lejzorowej.
— Nie przyszedł bestja. Trzeba samemu ryzykować.
— Może do jutra poczekać?
— Pal djabli!... Dorożkarz gotów, wszystko urządzone. Pójdę. Ty ich pój zdrowo. Za godzinę wrócę. Gdzie łachmany?
— W szopie. Weź siekierę.
— Nie trzeba. Dam rady kułakiem.
W szynkowni zabawa stawała się coraz hałaśliwsza, śpiewano, bito, łajano i całowano się — kto jakie miał pijaństwo. Piwo i wódka szły kolejką suto. Kiedy Hilek zniknął i kiedy się odnalazł, tego nikt nie zauważył. To jednak stwierdzono, że nie wrócił tej nocy do matki i gdy nareszcie biesiadnicy w części rozeszli się do domów o własnych siłach, w części przy pomocy żon i dzieci, Hilek został w szynkowni, co wszyscy stwierdzić mogli.
Rano znalazła go tam matka, wpadłszy z okropną wieścią, że tejże nocy jej pana ograbiono na ulicy, gdy wracał z klubu do domu. Policjant znalazł go na ulicy, ogłuszonego, z wywichniętą ręką. Ledwie go docucono i dowiedziano się, że gdy jechał dorożką, jakiś drab wskoczył na stopień, uderzył go pięścią w skroń, potem zadławił za gardło, a po-