Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

tem już nie wiedział, co się z nim działo. Twarzy napastnika nie widział, nie znał też dorożkarza, a raczej nie zauważył. Teraz znowu stracił przytomność i pewnie umrze.
Stara lamentowała, co się z nią stanie, gdy nie wyżyje. Miała zarobioną pensję, obiecał, że jej zapisze graty, a teraz rodzina się znajdzie, zjedzie, nikt jej słowu nie uwierzy.
Hilek słuchał, ziewając, wreszcie rzekł:
— I słusznie zrobią. Głupi tylko tak się urządza, jak ty. Było starego skubać, a nie służyć jak pies za kości. Teraz będziesz żebrała w kruchcie. Na nic się lepszego nie zdasz.
— Aj, synku, nie żartuj! Ja wiem, że ty mnie nie zostawisz w nędzy. Ja tylko się turbuję, że te graty i zarobek tobieby się zdały, a tak, przepadło. Żeby tego zbója za życia robaki toczyły, żeby go te pieniądze na stryczek zawiodły!
— Tyle z twego gadania, co z psiego szczekania. Idź mi z oczu, daj się wyspać. Poco mi skamlesz nad uszami lamenty? Co mnie to obchodzi?
— Chodź spać do domu. Pościelę ci, dobrze wypoczniesz...
— A idź do choroby! Jak zechcę, to przyjdę...
Starowina wystraszona groźnym tonem, powlokła się do domu, do roboty. A było tej roboty coniemiara przy chorym. Cichy dom napełnił się doktorami, policją. Potem zjechała rodzina, węsząc spadek. Arcimowska była na nogach dniem i nocą, Hilek się nie pokazywał. Nie miała ni czasu, ni