Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

łasce być. I niech pan napisze, że go pozdrawiam i błogosławię jako matka i bardzo niecierpliwie go oczekuję.
Znajomy list zbudował i poniosła go stara do Lejzorowej, bo adresu, który jej Hilek dał, zapomniała. Ale syn Lejzorowej także adresu nie pamiętał, i poradził, by tylko napisać „w Warszawie“, to go i tak odnajdą. Nawet sam adres postawił i staruszka, pełna dobrej myśli, rzuciła go na pocztę. Minął tydzień i drugi. Codzień Arcimowska pomimo mrozu i śniegu wlokła się na stację i wracała sama. Znajomi, u których mieszkała, poczęli jej dogadywać, że zawadza, narzekać, że kaszle w nocy, że ciasno w izbie, że drwa drogie. Wtedy sprzedała swą pierzynę i czarną rypsową suknię, resztę rzeczy zostawiła u znajomych i postanowiła sama jechać szukać syna. Zaraz w wagonie trzeciej klasy zapoznała się z żydówką, jadącą do Warszawy, i pod jej opieką dojechała na miejsce. Wylądowała z pociągu wczesnym rankiem zmęczona, odurzona, i zaraz w ścisku zgubiła swoją przygodną towarzyszkę. Została tedy w tłoku, popychana i szturchana, bezsilna, aż wreszcie przykucnęła w jakimś kącie, patrząc osłupiałym wzrokiem na ludzki zamęt. Gdy fala publiczności przepłynęła, zbliżył się do niej posługacz.
— A wy tu czego czekacie?
— Ja do syna przyjechałam.
— A on kto? Tutaj służy? Jakże mu?
— Hilek, Hilary Arcimowski, ślusarz. Taki wysoki, ładny chłopak.