Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.



III.

Śnieg padał. Wprost okna, siedząc pod piecem, Gedras patrzał na monotonne wirowanie płatków, które mu zasnuwały widok na stary świerk, po drugiej stronie alei, na czarne gałęzie, któremi wicher wolno kołysał, gdy on zwykle się wpatrywał podczas godzin samotności w chacie. Zapewne równie powoli kołysały się jego myśli, a może i wcale nie myślał. Odpoczywał jak maszyna. Życie jego było maszynowem, nazywano go zegarkiem.
Można było istotnie według niego regulować zegarki, tak ściśle spełniał swe obowiązki. Po odniesieniu rano kluczów do rządcy, obsługiwał jeszcze do dziesiątej dworską kuchnię, przywoził drwa i wodę, potem był wolny do wieczora, z obowiązkiem tylko otwierania bramy pałacowej, ilekroć ktoś zadzwonił.
Ale zdarzało się to rzadko zimą, więc w te godziny załatwiwszy swe gospodarskie sprawy, siadywał na ławie wprost okna i może drzemał, bo cóżby ten chłop miał tyle czasu myśleć.
Gospodarstwo Gedrasa niewielkie było, kawalerskie. Sam sobie gotował jeść, i wskutek nałogu samotności nauczył się nawet — pomimo kalectwa — uprać bieliznę i połatać odzież. Pomagał sobie nogami, zębami, okaleczonym kikutem lewej ręki