Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

byłoby lepiej. Oj, liche ono, ale jakże może być zdrowe na tem pachtowem mleku. Mamki trzeba, toby odrazu poprawiło się, a tak, to będzie kawęczyć i zgaśnie. Oj, zupełnie liche. Nic z niego nie będzie — próżny twój cały zachód. Toć trupik.
Gedras stał nad kołyską posępny, patrząc na żółtą twarz dziecka.
— A skądże ja mamkę dostanę? To pewnie drogo kosztuje. Która zechce?
— Poproś którą z żon robotników, ale i tak myślę, że za późno ratować. Już ledwo zipie. Wiadomo, szkoda ci całego ambarasu i kosztu, ale jak zamrze, to może i lepiej. Co to za dola takiego.
Okryła dziecko i westchnęła.
— Jużci, jak skończy, to mi daj znać. Dopomogę w pogrzebie.
I wyszła, niemile dotknięta widokiem i izby tej dusznej i ciemnej i tego schorowanego maleństwa.
Otrzeźwiała dopiero w pałacu. Pokój dziecinny był obszerny i jasny, kołyska pańskiej córeczki obita atłasem. Mamka wybrana przez doktora, zdrowa, młoda wieśniaczka, karmiła dziecko tłuste i różowe, niańka układała w kołysce batystowe posłanie, w sąsiednim pokoju dwóch starszych paniczów bawiło się pod opieką bony.
Czuć było dostatek, zdrowie, siłę, wygodę, bezpieczeństwo tej dziatwy, pewność, że będą porządni i cnotliwi, że nie zaznają moralnej i materjalnej nędzy.
Jankowska była dumna ze swych pupilów i zaczęła zaraz opowiadać niańce, jak wygląda znajda.